W rozdziale próbujemy odpowiedzieć na pytania: Co się stało z naszym światem? Co zrobić, aby odzyskać przyszłość? Naszym zdaniem kluczowa jest szeroko rozumiana kwestia płci i opieki, czyli gender. Pokazujemy, że choć liberalny mainstream wie już, że o gender wypada co pewien czas wspomnieć, częściej też dopuszcza do głosu kobiety, ale chyba nie bardzo rozumie, dlaczego należy to robić. Gender to pewien nadmiar, dodatek do tego, co stanowić ma rdzeń opcji liberalnej – demokracji proceduralnej, trójpodziału władzy i wolnego rynku. Co więcej, feminizm na co dzień bywa niewygodny. Po pierwsze, komplikuje ulubioną kategorię liberałów jaką jest abstrakcyjnie pojmowana „jednostka”. Po drugie, utrudnia przyjazne relacje z Kościołem, uważane w naszej polityce za sine qua non wyborczego sukcesu. I wreszcie dlatego, że gdyby potraktować żądania feministek poważnie, to część panów musiałaby się posunąć i na szpaltach gazet, i w ławach poselskich. Kobiety wciąż są na pozycji petentek i wciąż słyszą: tak, równość płci jest ważna, ale po pierwsze są sprawy pilniejsze, a po drugie – społeczeństwo polskie jest zbyt konserwatywne, trzeba z tym poczekać. Opozycja parlamentarna, zamiast budować spójną przeciwwagę dla prawicowej wizji świata, próbuje siedzieć okrakiem na genderowej barykadzie, Kościołowi oferując świeczkę a ruchowi kobiecemu ogarek. Nawet po Czarnych Protestach i Strajkach Kobiet – masowych mobilizacjach bez precedensu w ciągu ostatniej dekady – kwestie równościowe wciąż z trudem przebijają się do głównego nurtu publicznej debaty. W swojej analize wskazujemy, że brak namysłu nad gender wśród polskich obrońców demokracji może stać się gwoździem do ich trumny. Najwyższy czas, by obóz progresywny zrozumiał, że gender nie jest dodatkiem ale rdzeniem konfliktu, i to zarówno w kulturowym jak i ekonomicznym jego wymiarze.
Gdańsk: Wydawnictwo Naukowe Katedra , 2018. p. 249-280